Kolejne części garderoby
lądowały na podłodze. Odziana w samą bieliznę Vivienne, stała na środku pokoju
wyrzucając z kufra wszystkie ubrania, jakie się tam znajdowały. Pokłady
różnorakich sukienek zostawały odrzucane, uważane przez Angielkę z francuskimi
korzeniami za brzydkie, stare lub nie pasujące do zaistniałej sytuacji, jaką
była impreza w pokoju wspólnym.
Ines siedziała na swoim łóżku, z
rozdziawioną buzią patrząc na poczynania przyjaciółki. Jak dla niej Vivvie we
wszystkim wyglądała zjawiskowo, jak na półwilę przystało. Nie omieszkała jej
nawet tego powiedzieć, co czarnowłosa skwitowała tylko głośnym prychnięciem.
Wyjęła z kufra kolejną sukienkę
– fioletową do kolan, z ogromnym dekoltem i wycięciem na plecach. Przyjrzała
się jej badawczo, obejrzała ze wszystkich stron, po czym – jak jej
poprzedniczki – odrzuciła na podłogę.
- Ta była śliczna! – krzyknęła
Ines, wstając z łóżka. Popatrzyła z wyrzutem na przyjaciółkę, robiąc wymowną
minę.
Vivvie pokręciła przecząco
głową, nie odzywając się ani słowem. Była w coraz gorszym humorze. Na dywanie
piętrzył się już pokaźny stos jej sukienek, bluzek i spódniczek, a ona wciąż
nie mogła znaleźć czegoś odpowiedniego.
- Jak tak dalej pójdzie to
wybiorę się w spodniach – mruknęła, oglądając uważnie morelową sukienkę na
ramiączkach. – Albo w szacie. I tak nikt na mnie nie spojrzy. – Z grymasem na
twarzy rzuciła morelową suknię na podłogę, wzdychając ciężko. Jej cierpliwość
już powoli się kończyła i była pewna, że jeśli zaraz czegoś nie wybierze, to w
ogóle nie pójdzie na tę imprezę.
Do dormitorium weszła Chiara,
ubrana jeszcze w czarną szatę z naszywką herbu Slytherinu. Na ramieniu zwisała
jej szkolna torba wyładowana książkami.
- A ty jeszcze nie przebrana?! –
krzyknęła Vivienne, patrząc na nią w osłupieniu.
- Ja przynajmniej jestem ubrana
– odparła zgryźliwie czarnowłosa, lustrując przyjaciółkę od stóp do głów. –
Znowu nie możesz niczego znaleźć? – spytała, prychając głośno.
Jak za każdym razem. Czy
Vivienne myślała, że tylko kreacja się liczy? Pewnie znowu zaprosi jakiegoś
kompletnego dupka, a po godzinie zostawi go, by w kącie obcałowywać się z
innym.
Panna Corney rzuciła jej urażone
spojrzenie zakładając na siebie czarną, króciutką, obcisłą sukienkę z dużym
dekoltem. Okręciła się wokół własnej osi, uważnie przeglądając się w lustrze.
Błysnęła białymi zębami i chwyciła za czarne buty na wysokim obcasie, leżące
przy łóżku.
- A ty? Co ubierasz? – zwróciła
się do Chiary, patrząc na nią sceptycznie. – I kogo zapraszasz?
Czarnowłosa usiadła na łóżku,
rzucając torbę na ziemię i ściągając z siebie szkolną szatę. Bez słowa ruszyła
do łazienki, gdzie na wieszaku czekała już jej wieczorowa kreacja.
Wróciła ubrana w ciemnozieloną,
połyskująca sukienkę do kolan, z zawieszonym za szyi wisiorkiem ze srebrnym
wężem. Na nogach miała wysokie szpilki w kolorze malachitowym. Włosy zostawiła
rozpuszczone; spływały czarnymi falami po jej nagich ramionach, sprawiając, że
Chiara wyglądała jak bogini z jakiejś mugolskiej powieści.
- Zapraszam Matthewa
Flannery’ego – odparła, rozczesując czarne pukle. Ines patrzyła na nią w
osłupieniu, wyobrażając sobie reakcję Ślizgonów, gdy zobaczą, jak Vivienne i
Chiara wchodzą do pokoju wspólnego. Obie wyglądały przepięknie, z idealnie
pasującymi do nich kreacjami. Nie to co ona. Zbyt niska, aby jej nogi wydawały
się długie i szczupłe. Zbyt delikatna, by wydawała się prawdziwą Ślizgonką.
Zbyt spokojna, aby móc jak Vivvie czy Chiara przywłaszczać sobie kolejnych
chłopaków. Zbyt nieślizgońska.
Podniosła się z łóżka, wyjmując
z kufra wcześniej przygotowaną sukienkę. Bez słowa włożyła ją na siebie, ze
smutną miną patrząc na swe odbicie w lustrze.
Beznadzieja.
Chwyciła za szczotkę i zaczęła
rozczesywać poplątane blond pasma.
Beżowa sukienka prezentowała się
na niej jak wszystko inne. Zaczęła żałować, że kupiła kolejny ciuch w tym
nudnym kolorze. Chyba powinna zmienić styl. Może na bardziej drapieżny – taki
jak Vivvie czy Chiara. Chyba wyglądałaby lepiej w czarnej mini i mocnym
makijażu.
Nagle trafiła ją przerażająca
myśl.
A jeśli Tiara Przydziału
pomyliła się? Przecież jako Ślizgonka powinna być dumna, pewna siebie,
arogancka i wyniosła. A ona tymczasem była spokojna, wrażliwa i nigdy nieobecna
duchem. Przecież mogła przydzielić ją tylko z rozpędu do Domu Węża. Każdemu
zdarzają się pomyłki. A co jeśli ona, Ines, powinna należeć do Hufflepuffu?
Zagryzła wargę. Nie nadawała się na Ślizgonkę. Owszem, potępiała Gryfonami,
często rzucała im niechętne spojrzenia i pełne wyższości uśmiechy, ale czy to
nie za mało? Ale, do licha, co ona mogła poradzić na to, że ma taki spokojny
charakter? Nic nie zrobi z tym, że po prostu nie potrafi zachowywać się jak
Chiara, Vivvie czy cała reszta osób z jej domu. Przecież nie da rady tak na
siłę się zmienić.
Odegnała od siebie tę
przerażającą perspektywę, na powrót przeglądając się w lustrze. Z uczesanymi
włosami i lekkim makijażem wyglądała od razu lepiej. Może nie, co prawda tak,
jak jej przyjaciółki, ale zawsze lepsze to, niż jej zwykły, nudny wygląd.
Pokój wspólny Ślizgonów –
miejsce bynajmniej nie przytulne. Tym razem ustrojone w balony i serpentyny w
różnych odcieniach zieleni. Pod stołami spoczywały już przygotowane skrzynki z
przeróżnego rodzaju napojami, wśród których nie brakowało i tych z alkoholem.
Ogromny gramofon został ustawiony na honorowym miejscu, czyli na półce od
kominka. Płynęła z niego cicha muzyka jazzowa, czekając tylko aż imprezowicze
wejdą do tego pomieszczenia i zaczną się bawić, a wtedy ta zostanie szybko
zgłośniona. Zielona poświata sączyła się z góry, gdzie ponad sufitem spoczywała
spokojna toń jeziora. Wytarte zielone kanapy stały jak zwykle pod ścianami,
zapraszając gości do wygodnego ułożenia się na nich i biernego obserwowania
trwającej imprezy – ale jak zwykle nikt z zebranych się na to nie skusi. Niby
zwykły pokój wspólny Domu Węża, ale lada chwila miała się tam odbyć huczna
zabawa. A wtedy wszystko zmieni się nie do poznania.
Godzina siódma trzydzieści.
Jeszcze pół godziny dzieliło młodych Ślizgonów i zaproszonych gości od
rozpoczęcia niemoralnej imprezy, gdzie o godzinie dziesiątej połowa
imprezowiczów będzie leżała już po kątach. Jak zwykle. Jak za każdym razem.
Jakaś wysoka postać odziana w
czerń sunęła po puszystym, zielonym dywanie, rozglądając się czujnie na boki.
Odetchnęła głęboko, kiedy nie dostrzegła żadnego niepożądanego gościa.
Przemknęła do wyjścia z pokoju wspólnego i wyłoniła się na pogrążony w
ciemnościach, chłodny korytarz. Oparła się o kamienną ścianę, biorąc parę
głębokich wdechów. Uspokoiła mocne bicie serca, wyraźnie na kogoś czekając.
W chwilę później zza rogu
wyszedł wysoki chłopak o czarnych włosach i mocno zarysowanej szczęce. Bez
słowa przysunął się do dziewczyny, delikatnie całując jej usta. Vivienne
westchnęła cicho, zatapiając dłoń w gęstych, kruczych włosach Krukona.
Spojrzała zalotnie w jego zielone oczy, przytulając się do jego torsu odzianego
w czarny materiał. Chłopak ponownie ją pocałował – tym razem zachłannie, długo.
Odkleił się od niej dopiero po dłuższej chwili, łapiąc ją momentalnie za rękę i
prowadząc pod kamienną ścianę, gdzie znajdowało się ukryte przejście do salonu
Ślizgonów. Nadal nie odzywali się ani słowem. Po cichu weszli do pomieszczenia,
gdzie nadal nie było ani jednej żywej duszy. Wystarczyło jedno przelotne
spojrzenie, aby oboje wylądowali na nieco wysłużonej kanapie obitej
szmaragdowym materiałem. Bez zbędnych ceregieli znów połączyli swe usta w
namiętnym pocałunku, zupełnie zatracając się w sobie nawzajem. Dłoń dziewczyny
natychmiast powędrowała do guzików koszuli chłopaka. Drżącymi palcami zaczęła
je rozpinać, ale nie doszła nawet do połowy, gdy oboje usłyszeli strzępek
rozmowy dochodzący gdzieś ze szczytu schodów prowadzących do dormitorium
chłopców.
- …mówię ci, że to będzie
niezapomniana impreza… Ona tylko udaje niedostępną, mogę się założyć, że tak
naprawdę jest zupełnym przeciwieństwem grzecznej, ułożonej dziewczynki…
Vivienne natychmiast oderwała
się od swego towarzysza, próbując wychwycić jeszcze choć parę słów z
zasłyszanej rozmowy. Gestem ręki uciszyła Ralpha, który już na powrót chciał
rozpocząć miłosną grę, w ogóle nie zważając na intruzów, którzy lada chwila
mogli wejść do pokoju wspólnego.
Niestety. Wyglądało na to, że
pogawędka dwóch Ślizgonów właśnie się zakończyła i jeden z nich –
najprawdopodobniej ten, który był tak pewny swych umiejętności uwodzicielskich
– właśnie zszedł po prostych schodach w dół, wstępując w progi pogrążonego w
mroku pokoju wspólnego, gdzie Vivienne i młody Krukon, siedzieli na kanapie,
wyraźnie zmieszani i lekko zadyszani.
Blond czupryna chłopaka zwróciła
się w kierunku panny Corney. Twarz młodzieńca rozjaśnił szelmowski, śmiały
uśmiech. Uniósł wysoko jasne brwi, lustrując Ślizgonkę bacznym wzrokiem. Stanął
przy wyjściu na korytarz i rzucił na poczekaniu:
- Nie przeszkadzajcie sobie.
I wyszedł.
Vivienne jeszcze przez chwilę
trwała w osłupieniu. Nie znała tego chłopaka, nie mógł być ze Slytherinu. Co
więc robił w ich domu, zachowując taką swobodę, jakby był u siebie? I jeszcze
ten bezczelny uśmiech… Za kogo on się uważał, do cholery?!
Szybko podniosła się z kanapy,
nie zwracając uwagi na zdziwienie malujące się na twarzy Ralpha. Omiotła
czujnym wzrokiem całe pomieszczenie, jakby spodziewając się, że ktoś jeszcze
może czaić się w jakimś zakamarku.
- Za piętnaście minut zaczną
schodzić się ludzie – oznajmiła bezbarwnym tonem, całkowicie pozbawionym jej
zwykłej filuterności. – Zostań – dodała, kładąc mu dłoń na ramieniu. Chłopak
uśmiechnął się, ukazując rząd równych, białych zębów.
- Bardzo chętnie zostanę,
Vivvie. Może byśmy tak… - zawiesił głos, nawijając na palec kosmyk jej czarnych
jak smoła włosów – dokończyli to, co przerwaliśmy…? – wymruczał wprost do jej
ucha. Ślizgonka mimowolnie wzdrygnęła się pod wpływem jego gorącego oddechu.
Odczuwała coraz większą złość na tamtego nieproszonego gościa, który musiał
przerwać tak fascynującą rzecz.
Zagryzła wargi, aby trochę się
opanować. Mimo iż była półwilą, musiała zachować resztki zdrowego rozsądku.
- Daj spokój, ktoś może zaraz tu
wejść – wychrypiała, lekko muskając ustami płatek jego ucha. Krukon zaśmiał się
gardłowo, obejmując ją mocno w pasie i wpijając się w jej wargi. Na nowo
zatracili się w niekończącym się pocałunku, zupełnie zapominając o
rzeczywistości.
~ * ~
Momentami mam wrażenie, jak
gdyby każde z nas miało przypisane swoją własną drogę, którą za wszelki sposób
próbuje zmienić, oszukać. Czy i ja tak robię? Nie chcę być tym, kim jestem.
Chcę się zmienić, wydorośleć. Co z tego, że jestem pełnoletnią czarownicą, uczennicą
klasy siódmej, prawowitą spadkobierczynią majątku dziadka, skoro ani krzty we
mnie tego prawdziwego, naturalnego ślizgońskiego usposobienia? Codziennie
odczuwam, jak bardzo różnię się od innych. Jak bardzo mogę stać się potępiana
przez innych ludzi z mego domu, jeśli się nie zmienię. Ale nie potrafię. Nie
umiem znaleźć w sobie dość odwagi, aby przezwyciężyć samą siebie. Aby stać się
kimś więcej niż marną podróbką swej matki. Ale czy naprawdę chcę być taka jak
inni…? Może właśnie Los TO przygotował dla mnie, gdy tylko pojawiłam się na tym
świecie? Może właśnie TO Los chciał mi zgotować. Może TO jest moje
przeznaczenie…
Tak
trudno przewidzieć co stanie się drugiego dnia… Nie mam umiejętności
wróżbiarskich jak ciotka Estrella. Nie potrafię czytać z fusów, ani ujrzeć
czegoś w kryształowej kuli. Kiedyś próbowałam zinterpretować coś na podstawie
linii rysujących się na dłoni. Jedyne co z tego wyszło, to że będę biedna jak
mysz kościelna, ale za to będę mieć gromadkę dzieci. Bzdura. Choćbym nie wiem
jak się starała moja rodzina na to nie pozwoli. Czy mam wierzyć w coś
niemożliwego? Nie powinnam. Strata czasu. Co więc ja robię jeszcze w tej
szkole? Powinnam się z niej wynieść, wziąć majątek dziadka i wyjechać do Paryża
czy Wiednia, gdzie będę mogła bez ograniczeń malować przepiękne krajobrazy.
Pola Elizejskie w całej swej zachwycającej naturze. Wszystko. A tymczasem ja
duszę się we własnej skorupie, we własnym życiu. Nie chcę skończyć jak cała
reszta mojej rodziny. Nie chcę być nazywana Madame Deveraux. Nie chcę chodzić z
dumnie uniesioną głową, uczestniczyć w tych wszystkich nudnych przyjęciach dla
snobów. Ale muszę. Muszę wypełniać obowiązki szlachetnego rodu, jak przystało
na córkę Lorda. A Vivienne? Mieszka z ojcem i starszą siostrą, ma wolną drogę.
Może pójść w tę stronę, która jej się spodoba. W której poczuje się Panią. Co
prawda jej ojciec też oczekuje od niej nazbyt wiele… Ma być kimś ważnym… Kimś,
o kim będzie się słyszało co dzień w radio, na Czarodziejskiej Rozgłośni
Radiowej. O kim będzie pisał Prorok Codzienny w co drugim wydaniu. A Chiara? Ma
najlepiej. Jej matka nie oczekuje od niej niczego więcej jak tylko zwykłej
uczciwości. Może być zwykłą uzdrowicielką od chorób dziecięcych, może wytwarzać
zabawki, sprzedawać szaty czy książki w Esach i Floresach lub też po prostu
pracować na poczcie. Ważne, aby została uczciwą czarownicą, nie wyróżniającą
się niczym szczególnym. Paradoks. To właśnie Chiara chce być kimś, kogo
oczekują ode mnie czy Vivvie. O, ileż bym dała, aby się z nią zamienić… Mieszkać
w cichym domku na skraju miasta, z mamą, która troszczy się o ciebie jak nikt
inny…
Czy
kiedykolwiek mogłam podjąć jakąś decyzję zupełnie samodzielnie? Nawet wybór
szaty na przyjęcia rodzinne nie był nigdy tak zupełnie zależny ode mnie. Zawsze
przyszła matka, która musiała najpierw zobaczyć co wybrałam, a potem zmienić
całą moją garderobę. Jak bardzo nienawidziłam jej w tych chwilach… Chciałam
choć raz poczuć się jak dorosła. Chciałam choć raz być pewna, ze mi zaufała…
Nie mogłam. Nie dała mi takiej możliwości.
W
tej chwili wiem tylko jedno. Że muszę zmienić swoje życie. Pokazać, jaka jestem
silna i zaradna. Udowodnić matce, że potrafię sama sobie poradzić, że potrafię
więcej rzeczy, niż ktokolwiek mógłby to sobie wyobrazić.
Ines zamknęła biały pamiętnik z
głuchym trzaskiem i schowała go pod łóżkowy materac. Odetchnęła głęboko jak
zwykle, gdy zakończyła żalenie się w swej opoce wsparcia. Odgarnęła z bladego
policzka kosmyk jasnych włosów i rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro wiszące
na przeciwległej ścianie.
No dobrze. Czas wyjść do ludzi.
Czas rozpocząć imprezę.
Cieszyła się, że mogła zostać
sama przez te kilka chwil przed zabawą. Vivvie i Chiara gdzieś się wymknęły,
dając Ines wolny czas do dyspozycji. Żadna z nich nie wiedziała o prowadzonym
przez przyjaciółkę pamiętniku. Żadna z nich nie miała pojęcia, że Ines może
skrywać w sobie tak wielkie emocje. Ta spokojna, wyprana ze wszelkich uczuć
dziewczyna? Ta zrównoważona artystka, która zawsze była najporządniejsza z nich
wszystkich?
Zeszła z łóżka i podeszła do
drzwi od dormitorium. Zanim nacisnęła klamkę zawahała się jeszcze przez moment,
ale już chwilę później stała na szczycie prostych schodów, obserwując z
napięciem, jak inni uczniowie zaczynają zabawę.
Od razu zauważyła Chiarę. Trudno
było jej zresztą nie zauważyć; już z daleka jej postać przykuwała uwagę.
Siedziała wyprostowana obok jakiegoś przystojnego chłopaka, który obejmował ją
w pasie. Rozmawiali o czymś, co chwila wybuchając śmiechem. Widać było, jak
dobrze bawią się w swoim towarzystwie. Ines zawsze jej tego zazdrościła. Tej
odwagi, śmiałości. Tego, że potrafiła tak otworzyć się przed ledwo znanymi jej
osobami.
Ostrożnie zeszła po schodach na
sam dół. Uchyliła lekko usta, gdy dostrzegła Vivienne całującą się z jakimś
Krukonem. Zresztą – czego miała się spodziewać?
Zdecydowała się spędzić tę
imprezę w samotności. I tak nie miała na nią ochoty, przyszła tu tylko z
obowiązku. Bo jak by to wyglądało, gdyby jedna z najstarszych Ślizgonek nie
przybyła na tak huczną imprezę? Jak by to wyglądało, że przyjaciółka znanych
panienek Walker i Corney została w dormitorium? Musiała tu być. Nie miała
wyboru. Jak zwykle zresztą.
Zniesmaczona widokiem
obcałowującej się Vivvie, sięgnęła po szklankę z ponczem. Upiła łyk,
rozkoszując się owocowym, lekko alkoholowym smakiem. W sumie tylko to lubiła z
tego typu napojów. No i Kremowe Piwo. Ognista Whisky jakoś nie przypadła jej do
gustu; była zbyt ostra, za bardzo paliła w gardle, wysuszając całą jamę ustną.
A poza tym na drugi dzień nie mogła odpędzić się od porażającego bólu głowy. I
tutaj znowu podziwiała swe przyjaciółki… Chiara i Vivienne przewodniczyły w
upijaniu się tym alkoholem na każdej niemal imprezie. Ines zawsze musiała je
potem transportować do dormitorium, gdy dziewczyny nie mogły się już utrzymać
na własnych nogach.
Wzięła kolejny łyk, rozluźniając
się nieco. Zaczęła baczniej obserwować ludzi dookoła, dostrzegając detale, o
których wcześniej nie miała pojęcia. Na przykład, że Sarah McKinsey z szóstego
roku wcale nie była taka szczupła, jak widać to było, kiedy miała na sobie
szatę. Lub że Erick Tomsson ma okropny nos. Mimowolnie na jej ustach pojawił
się krzywy uśmiech. Nie mogła powstrzymać śmiechu; może przez perspektywę nosa
młodego Ślizgona lub przez szum powoli nasilający się w jej głowie. Za dużo
ponczu. Stanowczo miała za słabą głowę, aby móc pozwolić sobie na jakikolwiek
alkohol.
Szybko odwróciła głowę, gdy
poczuła na swym ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Przeniosła wzrok na twarz swego
nowego towarzysza – szesnastolatka z Ravenclowu – kojarzyła go bardzo dobrze.
Wyróżniał się niebotycznym talentem z transmutacji i numerologii. Był rok
młodszy od niej. Przydługie blond włosy okalały mu głowę, a błyszczące piwne
oczy zdradzały, że wypił już dosyć dużo.
- Można się przysiąść? – spytał
lekko zachrypniętym głosem i, nie czekając na odpowiedź, usiadł obok Ines,
wspierając się na jej ramieniu.
Dziewczyna odsunęła się
nieznacznie, próbując nie wdychać okropnego odoru alkoholu, który czuć było od
młodego Krukona. Mocniej ścisnęła szklankę z resztką ponczu, starając się nie
patrzeć na swego towarzysza.
- Czemu siedzisz tu sama? –
spytał Justin, przysuwając się do Ślizgonki. Objął ją opiekuńczo ramieniem,
spoglądając na nią z czułością.
- Nie mam ochoty na zabawę –
odparła krótko, czując, że zaczyna robić się jej gorąco. Nigdy nie lubiła
takich nachalnych facetów. Wolałaby znaleźć w końcu kogoś takiego jak ona –
raczej cichego i nie wyróżniającego się z tłumu.
Wcisnęła się mocniej w kanapę,
pragnąc w tej chwili tylko jednego – aby nagle znaleźć się w dormitorium, sama,
i w spokoju móc zająć się czymś ciekawszym.
- O, a to czemu? – Chłopak nie
dawał za wygraną.
Ines nie odpowiedziała.
Stwierdziła, że jeśli będzie ignorować niechcianego towarzysza ten szybko się
nią znudzi i wybierze sobie kogoś innego jako swą „ofiarę prześladowań”.
Niestety myliła się.
- Czemu jesteś taka małomówna? –
wyszeptał jej wprost do ucha, nawijając sobie na palec kosmyk jej jasnych
włosów.
Ines podjęła próbę wstania z
kanapy, jednakże silne ramiona Justina uniemożliwiły jej to. Poczuła, jak
momentalnie trzeźwieje. Nigdy nie lubiła takich sytuacji. Zawsze panikowała,
nie wiedząc co zrobić. Rozejrzała się czujnie dookoła. Wiedziała, że nic jej
nie grozi, była pewna, że chłopak nie posunąłby się tak daleko, ale mimo to
chciała się od niego uwolnić. Westchnęła z rezygnacją. Zapowiadała się naprawdę
„wspaniała” zabawa…
Końcówki czarnych włosów Vivvie
zniknęły za rogiem, gdy dziewczyna wraz ze swym partnerem udała się w bardziej
zaciszne miejsce, odizolowane od całej imprezy. Zachichotała cicho, gdy Ralph
przyssał się do jej szyi niczym wampir. Odchyliła głowę do tyłu, aby chłopak
miał jeszcze większy dostęp do jej skóry.
- Myślisz, że nikt nie zauważy,
że ulotniliśmy się gdzieś na dłuższy czas? – spytała Vivienne, mrużąc ciemne
oczy w wyrazie błogiej rozkoszy.
Krukon oderwał się od
dziewczyny, patrząc na nią lubieżnym wzrokiem, jakby była jakimś cukierkiem, a
nie człowiekiem.
- O ile dobrze widziałem to
twoje przyjaciółki były zajęte, więc… odpowiedź już masz – uśmiechnął się, na
nowo zarzucając dziewczynę pocałunkami.
Vivienne nie protestowała.
Zarzuciła mu ręce na szyję, śmiejąc się perliście. Kolejna zdobycz. Ralph
Beckendorf.
Chiara siedziała w ciemnym
kącie, raz po raz opróżniając kolejne szklanki Ognistej Whisky. Jej pierworodny
towarzysz już dawno ją opuścił i migdalił się teraz z jakąś blondwłosą
Puchonką. Chwilę potem dosiadł się do niej Larry Hover, jej rówieśnik ze
Slytherinu, ale po pewnym czasie i on się gdzieś ulotnił. Chiarze to nie
przeszkadzało. Jeśli sobie dobrze przypomnieć to za każdym razem tak było.
Najpierw połowę imprezy spędzała z jednym chłopakiem, potem dawała mu wolną
drogę, a sama upijała się z innymi lub też w samotności – w zależności jaki
miała obecnie humor. A tym razem humor jej nie dopisywał.
- Pieprzony Rosjanin –
wymamrotała, napełniając szklankę bursztynowym trunkiem. Odstawiła głośno
butelkę i sięgnęła po szklankę. Nie oglądając się na innych, opróżniła ją
natychmiastowo, czując przyjemne ciepło w żołądku. Z każdym kolejnym drinkiem
czuła się coraz lepiej, było jej coraz weselej.
Że też akurat on musiał się
przyplątać. Mogła się założyć, że ulegnie czarowi Vivienne, że już po pierwszym
tygodniu stanie się jej kolejną ofiarą. Co ona takie w sobie miała?! W czym
była od niej lepsza?! Ach, no tak… Pół-wila. To wyjaśniało całą sprawę.
- Hej, Ines, chodź no tu! –
zawołała, zauważając nieopodal przyjaciółkę, wyraźnie próbującą odczepić się od
jakiegoś typa.
Blondynka jakby tylko na to
czekała. Przeprosiła grzecznie swego niechcianego towarzysza i szybko ulotniła
się, pędząc w kierunku Chiary. Jasne włosy miała w nieładzie, a w szarych
oczach czaił się niepokój i ulga. Przysiadła na kanapie obok przyjaciółki,
sięgając po szklankę i butelkę Ognistej Whisky. W zasadzie nie piła. Ale tym
razem sytuacja wyraźnie tego wymagała. Napełniła naczynie i jednym haustem
natychmiast je opróżniła. Rozluźniła się nieco.
- Nie chciał dać mi spokoju –
wyjaśniła na pytające spojrzenie czarnowłosej. Ponownie napełniła szklankę
trunkiem i podsunęła butelkę przyjaciółce. – Już myślałam, że nigdy się nie
odczepi.
- Kto to w ogóle był? – Chiara
zerknęła przelotnie w stronę chłopaka, który wciąż stał przy ścianie, opierając
się o nią nonszalancko. Także patrzył w ich stronę. – Nie brzydki –
stwierdziła, dokładniej mu się przyglądając.
- Och, przestań! – żachnęła się
Ines, prychając z oburzeniem. – To jakiś dupek, nie chciał mnie puścić –
skrzywiła się. – Naprawdę go nie kojarzysz? To ten szesnastolatek z Ravenclawu,
jest cholernie dobry z transmutacji i numerologii. Nawet nie pomyślałabym, że
potrafi się tak zabawić – zachichotała.
Chiara milczała przez cały ten
czas. Nawet Ines, ta najmniej rzucająca się w oczy Ślizgonka, miała wiernego
towarzysza na piątkową imprezę. Szybko zerknęła w stronę chłopaka. I to bardzo
wiernego towarzysza… Nadal uważnie przyglądał się pannie Deveraux bez
żadnych zahamowań. Nonszalancko opierał się o ścianę, a jego wzrok utkwiony
był w Ines, pochłaniając łakomie każdy najdrobniejszy szczegół jej ciała.
Chiara uśmiechnęła się pod
nosem. No proszę, teraz nawet Ines będzie miała do kogo wzdychać. Tylko ona,
Chiara, zostanie sama jak palec, potępiana przez wszystkich, przez nikogo nie
doceniana, nie kochana… Ach, jak dobrze było po użalać się nad swym marnym
losem. Humor zdecydowanie jej się poprawił. Teraz czas zacząć świętować…
___________________________________________
Notka nie wniosła zbyt wiele, ale chciałam Wam przybliżyć nieco postać Ines. No i usposobienie Vivienne ;)
Tak, wiem, że mam kilka notek do przeczytania, nadrobię do końca tygodnia. Ostatnio zbyt wiele się dzieje, zbyt wiele...
Nie wiem czemu notka nie wyświetliła mi się w obserwowanych, no ale już dotarłam ;PP. Ech, nie wiem co się dzieje z tą zakładką, ostatnio często szwankuje.
OdpowiedzUsuńMoże faktycznie rozdział niewiele wnosi, ale przynajmniej przybliżyłaś postacie koleżanek Chiary, fajnie, że teraz wiemy o nich więcej :). Wgl zaczynam lubić Ines, jest taka spokojna i nieśmiała. To nic, że zawsze lubię barwne postacie, ale jakoś ta dziewczyna bardziej do mnie przemawia niż imprezowa, flirtująca z kim popadnie Vivienne. Nie dziwię się, że wkurzył ją ten chłopak, jego zachowanie było naprawdę obleśne i nachalne. Nie lubię takich kolesi.
Ale i tak nadal lubię Chiarę, bo ma trochę wspólnego ze mną - obie uwielbiamy marudzić i użalać się nad sobą ;).
Cieszę się, że nie zrobiłaś z tej imprezy jakiejś mugolskiej popijawy z niemagiczną wódką itp., a niestety często takie coś się robi. Wgl to już chyba stereotyp, imprezujący ślizgoni, bo często jest gdzieś taki motyw, a mi się imprezy raczej z Gryfonami kojarzą ;)).
W każdym razie, fajnie opisane i dialogi też całkiem zgrabne.
- Co by tu wymyślić oryginalnego...? - zapytała sama siebie po raz dziesiąty z rzędu.
OdpowiedzUsuńKilkakrotnie wystukiwała linijki tekstu na klawiaturze komputera, jednak kasowała je raz za razem. Świetna notka...? Naprawdę interesujący rozdział...? Z niesmakiem pokręciła głową. Zbyt banalne. z namysłem wsparła głowę na zaciśniętych w pięści dłoniach.
Podobne zadania padały już zdecydowanie zbyt często, nie tylko na blogach Riki, ale również wszystkich pozostałych, stanowiących jej stała listę czytelniczą. Czuła, że tym razem powinna zdobyć się na coś bardziej... wyjątkowego.
Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem obecne na ekranie słowa. Genialny opis przygotowań Ślizgonek do imprezy, scenę spotkania Vivienne i Ralpha, wpis do pamiętnika autorstwa Ines... Tu zatrzymała się na dłużej. Tak, to zdecydowanie był jej ulubiony fragment. Dzięki niemu jedna z postaci stała się bliższa, kilka setnych procenta bardziej... realna? Oczywiście na tyle, na ile realna może stać się postać z opowiadania, ale szczegóły techniczne nie miały w tej chwili znaczenia.
Po raz kolejny uśmiechnęła się z niedowierzaniem. Nie do wiary, jak Justin przypominał jej innego złotowłosego młodzieńca... Znów zaśmiała się przy opisie rozterek Chiary. Z każdym rozdziałem coraz bardziej lubiła tę irytującą dziewczynę.
Z chwilą zakończenia lektury wiedziała już, co napisać w komentarzu...
Mam nadzieję, że nie przeraził Cię zbytnio mój styl pisania. Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny;*
G.
Rozdział mi się podobał:) Wiele wnosił i nawet się działo;)
OdpowiedzUsuńPowiem, że Inez ma nie za ciekawie w życiu, będąc ciągle kontrolowanym przez matkę. Zauważyłam, że zbyt surowo siebie krytykuje, tak jakbym widziała siebie przed oczami. No iszczęście, że uwolniła się od tego natarczywego Krukona, trudno z takimi facetami wytrzymać.
A Vivienne to jest naprawdę niezłe ziółko. Kolejna zdobycz jej się trafiła. Niezła z niej dziołcha :D
Impreza bardzo fajnie opisana :)
Pozdrawiam *
Bardzo spodobała mi się Twoja historia :) Lubię nowe postacie takie poza pomysłami Rowling, a szczególnie kobiety po przejściach, ślizgonki lub wredoty ( jedno z drugim łączy się). Rozdziały są dosyć długie co mi sie podoba jednakże mimo wszystko pozostawiają pewien niedosyt :) Chiara jest świetna! Vievienne jest taka zabawna. Pół-wila jakżeby inaczej ;) POzdrawiam i czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńhttp://broken-heart-ff.blogspot.com/
To chyba Twoja najlepsza notka, serio.
OdpowiedzUsuńUwielbiam rozdziały w których leje się Whisky prawie tak samo, jak te, w których leje się krew.
Viv jest fantastyczna, wspaniale ją wykreowałaś. Dobra z niej kokietka i łobuziara, a przy tym bardzo zabawna. Posiada ogromny urok, nawet jak się o niej czyta to czuć, że to pół-willa.
Inez wzbudza współczucie, faktycznie nie bardzo pasuje do Vivienne, ale w życiu różnie bywa i często najlepsze pary i przyjaźnie, to te które się uzupełniają.
Chiara znów pokazała pazurki, buntowniczka i outsiderka. A przy tym niezła maruda. Nie da sie jej nie lubić;)
pozdrawiam:)
O, w końcu skomentuję. Cierpię na bezsenność wakacyjną, więc niezależnie od godziny zasnę ok. 3 nad ranem. XD
OdpowiedzUsuńKomentuję na bieżąco, więc będzie bez ładu i składu.
Nie znoszę obcisłych sukienek. Ta fioletowa była ładniejsza, zdecydowanie. A szpilki lubię, znaczy wolę podziwiać niż łamać sobie na nich nogi.
potępiała Gryfonami - a nie czasem potępiała Gryfonów?
Lubię Ines. W dużej mierze przypomina mnie, Dla siebie też jestem strasznie krytyczna.
Nie wszyscy Ślizgoni są źli, ot na przykład Regulus. Od szóstej części nie miałam go za złego Ślizgona, wręcz przeciwnie.
Trudno mi jest wyobrazić sobie imprezę w pokoju wspólnym Ślizgonów. Tak jakoś...
Czy oni mówili o Ines? CzÓję (nie tylko czołem), że mam rację...
Awwww... Polubiłam Ines. Taka podobna do mnie (też blondynka, nie lubię blondynek).
Sądzisz, że rozdział nie wnosi wiele? Ja sądzę całkiem inaczej. Jak napisałaś, została przybliżona postać Ines. Chyba odegra znaczącą rolę, że poświęciłaś jej rozdział.
Mi się rozdział bardzo, baardzo podobał. Czytało mi się go bardzo lekko i przyjemnie. Szczególnie spodobał mi się fragment od pamiętnika Ines włącznie.
Czekam na następny wpis.
I moją Ines, oczywiście,
Pozdrawiam,
no widzisz, nie miałam Cię na liście w czytniku i wyleciało mi z głowy. wiem, że informowałaś, ale tak to jest, jak nie ma się wszystkiego w jednym miejscu. wybacz zwłokę...
OdpowiedzUsuńrozdział mi się podobał.
szpilki sukienki... ach. w mojej szafie więcej sukienek niż spodni. te drugie zakładam tylko z musu... sukienki są wygodniejsze, naprawdę.
o imprezach ciężko pisać. na własnym przykładzie wiem, że jak wyobrażam sobie jakąś dyskotekę, bal, imprezę, to wszystko jest super, a jak zabieram się za pisanie, to wychodzi blado. u Ciebie na szczęście nie było tego widać.
pozdrawiam i mam nadzieję, że o następnym poście nie zapomnę :P
No, faktycznie, rozdział nie wnosi zbyt wiele, ale czasem potrzebna jest odskocznia od tych "poważnych" spraw. Każdemu przydają się dobre imprezy i Chiara jest tego najlepszym przykładem.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że Ines odegra dużą rolę w tym opowiadaniu, skoro poświęciłaś jej rozdział. Wydaje mi się, że dziewczyna bardziej pasowałaby do Ravenclawu niż do Slytherinu. Ale może w dalszej części opowiadania pokaże takie cechy charakteru, że w końcu będę miała wrażenie, że jest na swoim miejscu :)
Kocham wysokie obcasy. A jak sobie wyobrażę, jak nasze panny wyglądały na tej imprezie... Zwykle ciężko jest mi coś takiego sobie wyobrazić, ale ty opisałaś wszystko tak fajnie i dokładnie, że nie miałam z tym najmniejszego problemu.
W ogóle, cały pomysł na opowiadanie bardzo mi się podoba. Czekam na kolejną część.
Całuski,
A.
jeszcze-o-nas.blogspot.com
Dziwne. Nie pokazała się u mnie wiadomość o nowej notce...
OdpowiedzUsuńPrzeczytam jutro. ;D
Napiszę tylko dwie swoje uwagi.
Usuń"...szpilki w kolorze malachitowym" - musiałam sobie ten kolor wygoglować. Pod względem kolorów nie jestem typową dziewczyną. Dla mnie istnieją podstawowe kolory: żółty, niebieski, czerwony, zielony itd. A cała reszta to czarna magia. ;D
I jakoś nie wyobrażam sobie tego, że zadufani w sobie Ślizgoni wpuścili do swojego pokoju wspólnego Puchonów i Krukonów... nawet tylko paru.
Tyle. Co Cię będę zanudzać.
XOXOXO
Hej kochana! Jak miło przeczytać znowu Twoje opowiadanie. Może nie to samo, co przed odejściem ze świata blogów, ale inne, tak samo dobre ; ) Postać Chiary przypadła mi do gustu. Widać, że jest zagłubiona w swoim życiu i potrzebuje czyjejś pomocy. Jestem pewna, że jeszcze bardzo u niej namieszasz i mogę dać sobie odciąć głowę, że skorzystasz przy tym z pomocy nowego w szkole Rosjanina. Pozostałe dwie bohaterki też da się polubić i fajnie, że przybliżyłaś nam ich postacie w tej notce. Zawsze wiemy o nich więcej ^ ^
OdpowiedzUsuńAh, Chiara jest dobra z eliksirów tak samo jak Tom Marvolo Riddle ; )
Wpadłaś na świetny pomysł z tym Pięciobojem! Mam nadzieję, że jest on rzeczywiście o wiele bardziej bezpieczny niż Turniej Trójmagiczny i nikt podczas niego ani nie zginie, ani nie zrobi sobie żadnej większej krzywdy. Bezpieczeństwo ponad wszystko ^^
Ah, tak tu Ślizgońsko! Taki wystrój masz jakby prosto ze Slytherinu ; > Wszędzie panuje zieleń, a nagłówek jest dość mroczny. Dobry klimat, pasujący do tego opowiadania.
Dodałam się do obserwatorów, martwi mnie tylko, że już od ponad dwóch miesięcy nie dodajesz tutaj nowego rozdziału... Ej, co z Tobą?! Wracaj i dodawaj ósmy rozdział ; )
Całuję i mam nadzieję, że ta końcówka wakacji będzie dla ciebie bardzo owocna ; >
Weny!
Leszczyna
PS Przepraszam za krótki komentarz, następnym razem bardziej się rozpiszę. Jakoś tak nie wiem, co mam dziś więcej napisać ^ ^
Znów muszę przepraszać! Znów miałam zaległości, ale już wszystko wyszło na prostą. Przepraszam, że tak rzadko coś czytam ale nie dochodzą do mnie powiadomienia (gadu zepsuło mi się kawał czasu temu), po za tym mam tak wiele obowiązków. Ale mniejsza.
OdpowiedzUsuńA co do notki - tak przyjemnie znów czytać coś Twojego. Lekkie i umilające czas. Nadal jestem przekonana, że Chiara jest niesamowitą postacią. Niestety trochę zagubioną i na swój sposób osamotnioną (?), mam wrażenie że rzadko dopuszcza kogoś do siebie, nawet przyjaciółki. Ale to sprawia, że jest bardzo intrygująca... Ines jest drugą z kolei którą ubóstwiam, a ten jej wpis do pamiętnika... aż miałam ciary na plecach, kto by przypuszczał , że nie odnajduje się w ogóle w swoim środowisku.
Pozdrawiam, raz jeszcze przepraszam, życzę weny i mam nadzieję że poinformujesz mnie jakoś o następnej notce (może na fejsie?), na którą czekam z niecierpliwością!
Lillane! :*
Pani! Czekam 4 lata na wpis...
OdpowiedzUsuń