środa, 19 czerwca 2013

Siedem.





            Kolejne części garderoby lądowały na podłodze. Odziana w samą bieliznę Vivienne, stała na środku pokoju wyrzucając z kufra wszystkie ubrania, jakie się tam znajdowały. Pokłady różnorakich sukienek zostawały odrzucane, uważane przez Angielkę z francuskimi korzeniami za brzydkie, stare lub nie pasujące do zaistniałej sytuacji, jaką była impreza w pokoju wspólnym.
          Ines siedziała na swoim łóżku, z rozdziawioną buzią patrząc na poczynania przyjaciółki. Jak dla niej Vivvie we wszystkim wyglądała zjawiskowo, jak na półwilę przystało. Nie omieszkała jej nawet tego powiedzieć, co czarnowłosa skwitowała tylko głośnym prychnięciem.
           Wyjęła z kufra kolejną sukienkę – fioletową do kolan, z ogromnym dekoltem i wycięciem na plecach. Przyjrzała się jej badawczo, obejrzała ze wszystkich stron, po czym – jak jej poprzedniczki – odrzuciła na podłogę.
          - Ta była śliczna! – krzyknęła Ines, wstając z łóżka. Popatrzyła z wyrzutem na przyjaciółkę, robiąc wymowną minę.
          Vivvie pokręciła przecząco głową, nie odzywając się ani słowem. Była w coraz gorszym humorze. Na dywanie piętrzył się już pokaźny stos jej sukienek, bluzek i spódniczek, a ona wciąż nie mogła znaleźć czegoś odpowiedniego.
         - Jak tak dalej pójdzie to wybiorę się w spodniach – mruknęła, oglądając uważnie morelową sukienkę na ramiączkach. – Albo w szacie. I tak nikt na mnie nie spojrzy. – Z grymasem na twarzy rzuciła morelową suknię na podłogę, wzdychając ciężko. Jej cierpliwość już powoli się kończyła i była pewna, że jeśli zaraz czegoś nie wybierze, to w ogóle nie pójdzie na tę imprezę.
      Do dormitorium weszła Chiara, ubrana jeszcze w czarną szatę z naszywką herbu Slytherinu. Na ramieniu zwisała jej szkolna torba wyładowana książkami.
           - A ty jeszcze nie przebrana?! – krzyknęła Vivienne, patrząc na nią w osłupieniu.
           - Ja przynajmniej jestem ubrana – odparła zgryźliwie czarnowłosa, lustrując przyjaciółkę od stóp do głów. – Znowu nie możesz niczego znaleźć? – spytała, prychając głośno.
         Jak za każdym razem. Czy Vivienne myślała, że tylko kreacja się liczy? Pewnie znowu zaprosi jakiegoś kompletnego dupka, a po godzinie zostawi go, by w kącie obcałowywać się z innym.
         Panna Corney rzuciła jej urażone spojrzenie zakładając na siebie czarną, króciutką, obcisłą sukienkę z dużym dekoltem. Okręciła się wokół własnej osi, uważnie przeglądając się w lustrze. Błysnęła białymi zębami i chwyciła za czarne buty na wysokim obcasie, leżące przy łóżku.
                - A ty? Co ubierasz? – zwróciła się do Chiary, patrząc na nią sceptycznie. – I kogo zapraszasz?
                Czarnowłosa usiadła na łóżku, rzucając torbę na ziemię i ściągając z siebie szkolną szatę. Bez słowa ruszyła do łazienki, gdzie na wieszaku czekała już jej wieczorowa kreacja.
                Wróciła ubrana w ciemnozieloną, połyskująca sukienkę do kolan, z zawieszonym za szyi wisiorkiem ze srebrnym wężem. Na nogach miała wysokie szpilki w kolorze malachitowym. Włosy zostawiła rozpuszczone; spływały czarnymi falami po jej nagich ramionach, sprawiając, że Chiara wyglądała jak bogini z jakiejś mugolskiej powieści.
                - Zapraszam Matthewa Flannery’ego – odparła, rozczesując czarne pukle. Ines patrzyła na nią w osłupieniu, wyobrażając sobie reakcję Ślizgonów, gdy zobaczą, jak Vivienne i Chiara wchodzą do pokoju wspólnego. Obie wyglądały przepięknie, z idealnie pasującymi do nich kreacjami. Nie to co ona. Zbyt niska, aby jej nogi wydawały się długie i szczupłe. Zbyt delikatna, by wydawała się prawdziwą Ślizgonką. Zbyt spokojna, aby móc jak Vivvie czy Chiara przywłaszczać sobie kolejnych chłopaków. Zbyt nieślizgońska.
                Podniosła się z łóżka, wyjmując z kufra wcześniej przygotowaną sukienkę. Bez słowa włożyła ją na siebie, ze smutną miną patrząc na swe odbicie w lustrze.
                Beznadzieja.
                Chwyciła za szczotkę i zaczęła rozczesywać poplątane blond pasma.
                Beżowa sukienka prezentowała się na niej jak wszystko inne. Zaczęła żałować, że kupiła kolejny ciuch w tym nudnym kolorze. Chyba powinna zmienić styl. Może na bardziej drapieżny – taki jak Vivvie czy Chiara. Chyba wyglądałaby lepiej w czarnej mini i mocnym makijażu.
                Nagle trafiła ją przerażająca myśl.
                A jeśli Tiara Przydziału pomyliła się? Przecież jako Ślizgonka powinna być dumna, pewna siebie, arogancka i wyniosła. A ona tymczasem była spokojna, wrażliwa i nigdy nieobecna duchem. Przecież mogła przydzielić ją tylko z rozpędu do Domu Węża. Każdemu zdarzają się pomyłki. A co jeśli ona, Ines, powinna należeć do Hufflepuffu? Zagryzła wargę. Nie nadawała się na Ślizgonkę. Owszem, potępiała Gryfonami, często rzucała im niechętne spojrzenia i pełne wyższości uśmiechy, ale czy to nie za mało? Ale, do licha, co ona mogła poradzić na to, że ma taki spokojny charakter? Nic nie zrobi z tym, że po prostu nie potrafi zachowywać się jak Chiara, Vivvie czy cała reszta osób z jej domu. Przecież nie da rady tak na siłę się zmienić.
                Odegnała od siebie tę przerażającą perspektywę, na powrót przeglądając się w lustrze. Z uczesanymi włosami i lekkim makijażem wyglądała od razu lepiej. Może nie, co prawda tak, jak jej przyjaciółki, ale zawsze lepsze to, niż jej zwykły, nudny wygląd.


                Pokój wspólny Ślizgonów – miejsce bynajmniej nie przytulne. Tym razem ustrojone w balony i serpentyny w różnych odcieniach zieleni. Pod stołami spoczywały już przygotowane skrzynki z przeróżnego rodzaju napojami, wśród których nie brakowało i tych z alkoholem. Ogromny gramofon został ustawiony na honorowym miejscu, czyli na półce od kominka. Płynęła z niego cicha muzyka jazzowa, czekając tylko aż imprezowicze wejdą do tego pomieszczenia i zaczną się bawić, a wtedy ta zostanie szybko zgłośniona. Zielona poświata sączyła się z góry, gdzie ponad sufitem spoczywała spokojna toń jeziora. Wytarte zielone kanapy stały jak zwykle pod ścianami, zapraszając gości do wygodnego ułożenia się na nich i biernego obserwowania trwającej imprezy – ale jak zwykle nikt z zebranych się na to nie skusi. Niby zwykły pokój wspólny Domu Węża, ale lada chwila miała się tam odbyć huczna zabawa. A wtedy wszystko zmieni się nie do poznania.
                Godzina siódma trzydzieści. Jeszcze pół godziny dzieliło młodych Ślizgonów i zaproszonych gości od rozpoczęcia niemoralnej imprezy, gdzie o godzinie dziesiątej połowa imprezowiczów będzie leżała już po kątach. Jak zwykle. Jak za każdym razem.

                Jakaś wysoka postać odziana w czerń sunęła po puszystym, zielonym dywanie, rozglądając się czujnie na boki. Odetchnęła głęboko, kiedy nie dostrzegła żadnego niepożądanego gościa. Przemknęła do wyjścia z pokoju wspólnego i wyłoniła się na pogrążony w ciemnościach, chłodny korytarz. Oparła się o kamienną ścianę, biorąc parę głębokich wdechów. Uspokoiła mocne bicie serca, wyraźnie na kogoś czekając.
                W chwilę później zza rogu wyszedł wysoki chłopak o czarnych włosach i mocno zarysowanej szczęce. Bez słowa przysunął się do dziewczyny, delikatnie całując jej usta. Vivienne westchnęła cicho, zatapiając dłoń w gęstych, kruczych włosach Krukona. Spojrzała zalotnie w jego zielone oczy, przytulając się do jego torsu odzianego w czarny materiał. Chłopak ponownie ją pocałował – tym razem zachłannie, długo. Odkleił się od niej dopiero po dłuższej chwili, łapiąc ją momentalnie za rękę i prowadząc pod kamienną ścianę, gdzie znajdowało się ukryte przejście do salonu Ślizgonów. Nadal nie odzywali się ani słowem. Po cichu weszli do pomieszczenia, gdzie nadal nie było ani jednej żywej duszy. Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie, aby oboje wylądowali na nieco wysłużonej kanapie obitej szmaragdowym materiałem. Bez zbędnych ceregieli znów połączyli swe usta w namiętnym pocałunku, zupełnie zatracając się w sobie nawzajem. Dłoń dziewczyny natychmiast powędrowała do guzików koszuli chłopaka. Drżącymi palcami zaczęła je rozpinać, ale nie doszła nawet do połowy, gdy oboje usłyszeli strzępek rozmowy dochodzący gdzieś ze szczytu schodów prowadzących do dormitorium chłopców.
                - …mówię ci, że to będzie niezapomniana impreza… Ona tylko udaje niedostępną, mogę się założyć, że tak naprawdę jest zupełnym przeciwieństwem grzecznej, ułożonej dziewczynki…
                Vivienne natychmiast oderwała się od swego towarzysza, próbując wychwycić jeszcze choć parę słów z zasłyszanej rozmowy. Gestem ręki uciszyła Ralpha, który już na powrót chciał rozpocząć miłosną grę, w ogóle nie zważając na intruzów, którzy lada chwila mogli wejść do pokoju wspólnego.
                Niestety. Wyglądało na to, że pogawędka dwóch Ślizgonów właśnie się zakończyła i jeden z nich – najprawdopodobniej ten, który był tak pewny swych umiejętności uwodzicielskich – właśnie zszedł po prostych schodach w dół, wstępując w progi pogrążonego w mroku pokoju wspólnego, gdzie Vivienne i młody Krukon, siedzieli na kanapie, wyraźnie zmieszani i lekko zadyszani.
                Blond czupryna chłopaka zwróciła się w kierunku panny Corney. Twarz młodzieńca rozjaśnił szelmowski, śmiały uśmiech. Uniósł wysoko jasne brwi, lustrując Ślizgonkę bacznym wzrokiem. Stanął przy wyjściu na korytarz i rzucił na poczekaniu:
                - Nie przeszkadzajcie sobie.
                I wyszedł.
                Vivienne jeszcze przez chwilę trwała w osłupieniu. Nie znała tego chłopaka, nie mógł być ze Slytherinu. Co więc robił w ich domu, zachowując taką swobodę, jakby był u siebie? I jeszcze ten bezczelny uśmiech… Za kogo on się uważał, do cholery?!
                Szybko podniosła się z kanapy, nie zwracając uwagi na zdziwienie malujące się na twarzy Ralpha. Omiotła czujnym wzrokiem całe pomieszczenie, jakby spodziewając się, że ktoś jeszcze może czaić się w jakimś zakamarku.
                - Za piętnaście minut zaczną schodzić się ludzie – oznajmiła bezbarwnym tonem, całkowicie pozbawionym jej zwykłej filuterności. – Zostań – dodała, kładąc mu dłoń na ramieniu. Chłopak uśmiechnął się, ukazując rząd równych, białych zębów.
                - Bardzo chętnie zostanę, Vivvie. Może byśmy tak… - zawiesił głos, nawijając na palec kosmyk jej czarnych jak smoła włosów – dokończyli to, co przerwaliśmy…? – wymruczał wprost do jej ucha. Ślizgonka mimowolnie wzdrygnęła się pod wpływem jego gorącego oddechu. Odczuwała coraz większą złość na tamtego nieproszonego gościa, który musiał przerwać tak fascynującą rzecz.
                Zagryzła wargi, aby trochę się opanować. Mimo iż była półwilą, musiała zachować resztki zdrowego rozsądku.
                - Daj spokój, ktoś może zaraz tu wejść – wychrypiała, lekko muskając ustami płatek jego ucha. Krukon zaśmiał się gardłowo, obejmując ją mocno w pasie i wpijając się w jej wargi. Na nowo zatracili się w niekończącym się pocałunku, zupełnie zapominając o rzeczywistości.

~ * ~

                Momentami mam wrażenie, jak gdyby każde z nas miało przypisane swoją własną drogę, którą za wszelki sposób próbuje zmienić, oszukać. Czy i ja tak robię? Nie chcę być tym, kim jestem. Chcę się zmienić, wydorośleć. Co z tego, że jestem pełnoletnią czarownicą, uczennicą klasy siódmej, prawowitą spadkobierczynią majątku dziadka, skoro ani krzty we mnie tego prawdziwego, naturalnego ślizgońskiego usposobienia? Codziennie odczuwam, jak bardzo różnię się od innych. Jak bardzo mogę stać się potępiana przez innych ludzi z mego domu, jeśli się nie zmienię. Ale nie potrafię. Nie umiem znaleźć w sobie dość odwagi, aby przezwyciężyć samą siebie. Aby stać się kimś więcej niż marną podróbką swej matki. Ale czy naprawdę chcę być taka jak inni…? Może właśnie Los TO przygotował dla mnie, gdy tylko pojawiłam się na tym świecie? Może właśnie TO Los chciał mi zgotować. Może TO jest moje przeznaczenie…
                Tak trudno przewidzieć co stanie się drugiego dnia… Nie mam umiejętności wróżbiarskich jak ciotka Estrella. Nie potrafię czytać z fusów, ani ujrzeć czegoś w kryształowej kuli. Kiedyś próbowałam zinterpretować coś na podstawie linii rysujących się na dłoni. Jedyne co z tego wyszło, to że będę biedna jak mysz kościelna, ale za to będę mieć gromadkę dzieci. Bzdura. Choćbym nie wiem jak się starała moja rodzina na to nie pozwoli. Czy mam wierzyć w coś niemożliwego? Nie powinnam. Strata czasu. Co więc ja robię jeszcze w tej szkole? Powinnam się z niej wynieść, wziąć majątek dziadka i wyjechać do Paryża czy Wiednia, gdzie będę mogła bez ograniczeń malować przepiękne krajobrazy. Pola Elizejskie w całej swej zachwycającej naturze. Wszystko. A tymczasem ja duszę się we własnej skorupie, we własnym życiu. Nie chcę skończyć jak cała reszta mojej rodziny. Nie chcę być nazywana Madame Deveraux. Nie chcę chodzić z dumnie uniesioną głową, uczestniczyć w tych wszystkich nudnych przyjęciach dla snobów. Ale muszę. Muszę wypełniać obowiązki szlachetnego rodu, jak przystało na córkę Lorda. A Vivienne? Mieszka z ojcem i starszą siostrą, ma wolną drogę. Może pójść w tę stronę, która jej się spodoba. W której poczuje się Panią. Co prawda jej ojciec też oczekuje od niej nazbyt wiele… Ma być kimś ważnym… Kimś, o kim będzie się słyszało co dzień w radio, na Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. O kim będzie pisał Prorok Codzienny w co drugim wydaniu. A Chiara? Ma najlepiej. Jej matka nie oczekuje od niej niczego więcej jak tylko zwykłej uczciwości. Może być zwykłą uzdrowicielką od chorób dziecięcych, może wytwarzać zabawki, sprzedawać szaty czy książki w Esach i Floresach lub też po prostu pracować na poczcie. Ważne, aby została uczciwą czarownicą, nie wyróżniającą się niczym szczególnym. Paradoks. To właśnie Chiara chce być kimś, kogo oczekują ode mnie czy Vivvie. O, ileż bym dała, aby się z nią zamienić… Mieszkać w cichym domku na skraju miasta, z mamą, która troszczy się o ciebie jak nikt inny…
                Czy kiedykolwiek mogłam podjąć jakąś decyzję zupełnie samodzielnie? Nawet wybór szaty na przyjęcia rodzinne nie był nigdy tak zupełnie zależny ode mnie. Zawsze przyszła matka, która musiała najpierw zobaczyć co wybrałam, a potem zmienić całą moją garderobę. Jak bardzo nienawidziłam jej w tych chwilach… Chciałam choć raz poczuć się jak dorosła. Chciałam choć raz być pewna, ze mi zaufała… Nie mogłam. Nie dała mi takiej możliwości.
                W tej chwili wiem tylko jedno. Że muszę zmienić swoje życie. Pokazać, jaka jestem silna i zaradna. Udowodnić matce, że potrafię sama sobie poradzić, że potrafię więcej rzeczy, niż ktokolwiek mógłby to sobie wyobrazić.

                Ines zamknęła biały pamiętnik z głuchym trzaskiem i schowała go pod łóżkowy materac. Odetchnęła głęboko jak zwykle, gdy zakończyła żalenie się w swej opoce wsparcia. Odgarnęła z bladego policzka kosmyk jasnych włosów i rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro wiszące na przeciwległej ścianie.
                No dobrze. Czas wyjść do ludzi. Czas rozpocząć imprezę.
                Cieszyła się, że mogła zostać sama przez te kilka chwil przed zabawą. Vivvie i Chiara gdzieś się wymknęły, dając Ines wolny czas do dyspozycji. Żadna z nich nie wiedziała o prowadzonym przez przyjaciółkę pamiętniku. Żadna z nich nie miała pojęcia, że Ines może skrywać w sobie tak wielkie emocje. Ta spokojna, wyprana ze wszelkich uczuć dziewczyna? Ta zrównoważona artystka, która zawsze była najporządniejsza z nich wszystkich?
                Zeszła z łóżka i podeszła do drzwi od dormitorium. Zanim nacisnęła klamkę zawahała się jeszcze przez moment, ale już chwilę później stała na szczycie prostych schodów, obserwując z napięciem, jak inni uczniowie zaczynają zabawę.
                Od razu zauważyła Chiarę. Trudno było jej zresztą nie zauważyć; już z daleka jej postać przykuwała uwagę. Siedziała wyprostowana obok jakiegoś przystojnego chłopaka, który obejmował ją w pasie. Rozmawiali o czymś, co chwila wybuchając śmiechem. Widać było, jak dobrze bawią się w swoim towarzystwie. Ines zawsze jej tego zazdrościła. Tej odwagi, śmiałości. Tego, że potrafiła tak otworzyć się przed ledwo znanymi jej osobami.
                Ostrożnie zeszła po schodach na sam dół. Uchyliła lekko usta, gdy dostrzegła Vivienne całującą się z jakimś Krukonem. Zresztą – czego miała się spodziewać?
                Zdecydowała się spędzić tę imprezę w samotności. I tak nie miała na nią ochoty, przyszła tu tylko z obowiązku. Bo jak by to wyglądało, gdyby jedna z najstarszych Ślizgonek nie przybyła na tak huczną imprezę? Jak by to wyglądało, że przyjaciółka znanych panienek Walker i Corney została w dormitorium? Musiała tu być. Nie miała wyboru. Jak zwykle zresztą.
                Zniesmaczona widokiem obcałowującej się Vivvie, sięgnęła po szklankę z ponczem. Upiła łyk, rozkoszując się owocowym, lekko alkoholowym smakiem. W sumie tylko to lubiła z tego typu napojów. No i Kremowe Piwo. Ognista Whisky jakoś nie przypadła jej do gustu; była zbyt ostra, za bardzo paliła w gardle, wysuszając całą jamę ustną. A poza tym na drugi dzień nie mogła odpędzić się od porażającego bólu głowy. I tutaj znowu podziwiała swe przyjaciółki… Chiara i Vivienne przewodniczyły w upijaniu się tym alkoholem na każdej niemal imprezie. Ines zawsze musiała je potem transportować do dormitorium, gdy dziewczyny nie mogły się już utrzymać na własnych nogach.
                Wzięła kolejny łyk, rozluźniając się nieco. Zaczęła baczniej obserwować ludzi dookoła, dostrzegając detale, o których wcześniej nie miała pojęcia. Na przykład, że Sarah McKinsey z szóstego roku wcale nie była taka szczupła, jak widać to było, kiedy miała na sobie szatę. Lub że Erick Tomsson ma okropny nos. Mimowolnie na jej ustach pojawił się krzywy uśmiech. Nie mogła powstrzymać śmiechu; może przez perspektywę nosa młodego Ślizgona lub przez szum powoli nasilający się w jej głowie. Za dużo ponczu. Stanowczo miała za słabą głowę, aby móc pozwolić sobie na jakikolwiek alkohol.
                Szybko odwróciła głowę, gdy poczuła na swym ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Przeniosła wzrok na twarz swego nowego towarzysza – szesnastolatka z Ravenclowu – kojarzyła go bardzo dobrze. Wyróżniał się niebotycznym talentem z transmutacji i numerologii. Był rok młodszy od niej. Przydługie blond włosy okalały mu głowę, a błyszczące piwne oczy zdradzały, że wypił już dosyć dużo.
                - Można się przysiąść? – spytał lekko zachrypniętym głosem i, nie czekając na odpowiedź, usiadł obok Ines, wspierając się na jej ramieniu.
                Dziewczyna odsunęła się nieznacznie, próbując nie wdychać okropnego odoru alkoholu, który czuć było od młodego Krukona. Mocniej ścisnęła szklankę z resztką ponczu, starając się nie patrzeć na swego towarzysza.
                - Czemu siedzisz tu sama? – spytał Justin, przysuwając się do Ślizgonki. Objął ją opiekuńczo ramieniem, spoglądając na nią z czułością.
                - Nie mam ochoty na zabawę – odparła krótko, czując, że zaczyna robić się jej gorąco. Nigdy nie lubiła takich nachalnych facetów. Wolałaby znaleźć w końcu kogoś takiego jak ona – raczej cichego i nie wyróżniającego się z tłumu.
                Wcisnęła się mocniej w kanapę, pragnąc w tej chwili tylko jednego – aby nagle znaleźć się w dormitorium, sama, i w spokoju móc zająć się czymś ciekawszym.
                - O, a to czemu? – Chłopak nie dawał za wygraną.
                Ines nie odpowiedziała. Stwierdziła, że jeśli będzie ignorować niechcianego towarzysza ten szybko się nią znudzi i wybierze sobie kogoś innego jako swą „ofiarę prześladowań”.
                Niestety myliła się.
                - Czemu jesteś taka małomówna? – wyszeptał jej wprost do ucha, nawijając sobie na palec kosmyk jej jasnych włosów.
                Ines podjęła próbę wstania z kanapy, jednakże silne ramiona Justina uniemożliwiły jej to. Poczuła, jak momentalnie trzeźwieje. Nigdy nie lubiła takich sytuacji. Zawsze panikowała, nie wiedząc co zrobić. Rozejrzała się czujnie dookoła. Wiedziała, że nic jej nie grozi, była pewna, że chłopak nie posunąłby się tak daleko, ale mimo to chciała się od niego uwolnić. Westchnęła z rezygnacją. Zapowiadała się naprawdę „wspaniała” zabawa…

                Końcówki czarnych włosów Vivvie zniknęły za rogiem, gdy dziewczyna wraz ze swym partnerem udała się w bardziej zaciszne miejsce, odizolowane od całej imprezy. Zachichotała cicho, gdy Ralph przyssał się do jej szyi niczym wampir. Odchyliła głowę do tyłu, aby chłopak miał jeszcze większy dostęp do jej skóry.
                - Myślisz, że nikt nie zauważy, że ulotniliśmy się gdzieś na dłuższy czas? – spytała Vivienne, mrużąc ciemne oczy w wyrazie błogiej rozkoszy.
                Krukon oderwał się od dziewczyny, patrząc na nią lubieżnym wzrokiem, jakby była jakimś cukierkiem, a nie człowiekiem.
                - O ile dobrze widziałem to twoje przyjaciółki były zajęte, więc… odpowiedź już masz – uśmiechnął się, na nowo zarzucając dziewczynę pocałunkami.
                Vivienne nie protestowała. Zarzuciła mu ręce na szyję, śmiejąc się perliście. Kolejna zdobycz. Ralph Beckendorf.

                Chiara siedziała w ciemnym kącie, raz po raz opróżniając kolejne szklanki Ognistej Whisky. Jej pierworodny towarzysz już dawno ją opuścił i migdalił się teraz z jakąś blondwłosą Puchonką. Chwilę potem dosiadł się do niej Larry Hover, jej rówieśnik ze Slytherinu, ale po pewnym czasie i on się gdzieś ulotnił. Chiarze to nie przeszkadzało. Jeśli sobie dobrze przypomnieć to za każdym razem tak było. Najpierw połowę imprezy spędzała z jednym chłopakiem, potem dawała mu wolną drogę, a sama upijała się z innymi lub też w samotności – w zależności jaki miała obecnie humor. A tym razem humor jej nie dopisywał.
                - Pieprzony Rosjanin – wymamrotała, napełniając szklankę bursztynowym trunkiem. Odstawiła głośno butelkę i sięgnęła po szklankę. Nie oglądając się na innych, opróżniła ją natychmiastowo, czując przyjemne ciepło w żołądku. Z każdym kolejnym drinkiem czuła się coraz lepiej, było jej coraz weselej.
                Że też akurat on musiał się przyplątać. Mogła się założyć, że ulegnie czarowi Vivienne, że już po pierwszym tygodniu stanie się jej kolejną ofiarą. Co ona takie w sobie miała?! W czym była od niej lepsza?! Ach, no tak… Pół-wila. To wyjaśniało całą sprawę.
                - Hej, Ines, chodź no tu! – zawołała, zauważając nieopodal przyjaciółkę, wyraźnie próbującą odczepić się od jakiegoś typa.
                Blondynka jakby tylko na to czekała. Przeprosiła grzecznie swego niechcianego towarzysza i szybko ulotniła się, pędząc w kierunku Chiary. Jasne włosy miała w nieładzie, a w szarych oczach czaił się niepokój i ulga. Przysiadła na kanapie obok przyjaciółki, sięgając po szklankę i butelkę Ognistej Whisky. W zasadzie nie piła. Ale tym razem sytuacja wyraźnie tego wymagała. Napełniła naczynie i jednym haustem natychmiast je opróżniła. Rozluźniła się nieco.
                - Nie chciał dać mi spokoju – wyjaśniła na pytające spojrzenie czarnowłosej. Ponownie napełniła szklankę trunkiem i podsunęła butelkę przyjaciółce. – Już myślałam, że nigdy się nie odczepi.
                - Kto to w ogóle był? – Chiara zerknęła przelotnie w stronę chłopaka, który wciąż stał przy ścianie, opierając się o nią nonszalancko. Także patrzył w ich stronę. – Nie brzydki – stwierdziła, dokładniej mu się przyglądając.
                - Och, przestań! – żachnęła się Ines, prychając z oburzeniem. – To jakiś dupek, nie chciał mnie puścić – skrzywiła się. – Naprawdę go nie kojarzysz? To ten szesnastolatek z Ravenclawu, jest cholernie dobry z transmutacji i numerologii. Nawet nie pomyślałabym, że potrafi się tak zabawić – zachichotała.
                Chiara milczała przez cały ten czas. Nawet Ines, ta najmniej rzucająca się w oczy Ślizgonka, miała wiernego towarzysza na piątkową imprezę. Szybko zerknęła w stronę chłopaka. I to bardzo wiernego towarzysza… Nadal uważnie przyglądał się pannie Deveraux bez żadnych zahamowań. Nonszalancko opierał się o ścianę, a jego wzrok utkwiony był w Ines, pochłaniając łakomie każdy najdrobniejszy szczegół jej ciała.
                Chiara uśmiechnęła się pod nosem. No proszę, teraz nawet Ines będzie miała do kogo wzdychać. Tylko ona, Chiara, zostanie sama jak palec, potępiana przez wszystkich, przez nikogo nie doceniana, nie kochana… Ach, jak dobrze było po użalać się nad swym marnym losem. Humor zdecydowanie jej się poprawił. Teraz czas zacząć świętować…

___________________________________________
Notka nie wniosła zbyt wiele, ale chciałam Wam przybliżyć nieco postać Ines. No i usposobienie Vivienne ;)
Tak, wiem, że mam kilka notek do przeczytania, nadrobię do końca tygodnia. Ostatnio zbyt wiele się dzieje, zbyt wiele...